Polski poliglota Andrzej Gawroński
➡  Poligloci 📆 15 września 2021 ✍️  Marcin Stachelski

Andrzej Gawroński urodził się w Genewie w 1885 roku. Polski poliglota był synem Franciszka Rawity Gawrońskiego, pisarza, historyka i dziennikarza, oraz Antoniny z Miłkowskich. Miał siostrę i dwóch braci. Gawroński nie był przykładnym uczniem. Na jego świadectwach szkolnych widniała adnotacja: „Naganne maniery z powodu nieustannej zabawy”. Z drugiej strony jego siostra wspominała, że ​​posiadał „dużą łatwość pisania i układania poezji”.

Jak odkryto talent wyjątkowego, młodego poligloty

Kiedy Andrzej Gawroński miał dziesięć lat, doszło do ciekawego zdarzenia, które ujawniło jego niezwykłe zdolności pamięciowe. Pewnego dnia jego ojciec odkrył, że chłopiec nie odrobił zadanych lekcji, tzn. nie nauczył się pewnej liczby czasowników nieregularnych z podręcznika gramatyki języka niemieckiego. Na reprymendę chłopiec odpowiedział krnąbrnie: „Wielka rzecz! Zaraz się nauczę”. Niedługo potem wrócił i wyrecytował bez zająknięcia wszystkie czasowniki. Było ich – od „becken” do „zwingen” – ok. 10 stron! Ojciec do końca życia nie zapomniał tej chwili.

Gdy Andrzej Gawroński miał ok. 12 lat, mieszkał w Przemyślu i uczęszczał do miejscowego gimnazjum. Miasto zamieszkiwała wówczas duża społeczność żydowska. Młody człowiek zdołał opanować alfabet hebrajski i przyswoić duży zasób form tego języka. Dokonał tego dzięki temu, że przerysowywał hebrajskie napisy z szyldów sklepowych, a od kolegów Żydów uzyskiwał interesujące go wyjaśnienia. Braki uzupełniał, studiując zbiorek psalmów drukowanych w języku hebrajskim i polskim.

Przyjaciele i znajomi wielokrotnie opowiadali o niezwykłej pamięci Gawrońskiego. Wiele lat później, gdy Andrzej był już studentem, miało miejsce następujące zdarzenie. We Lwowie w kawiarni Schneidera toczył się spór między kilkoma bawiącymi tam literatami na temat wiersza św. Teresy „Vivo sin vivir en „, przetłumaczonego na język polski. Nagle wchodzi do kawiarni Andrzej Gawroński, podówczas jeszcze student. Dyskutujący proszą go o rozstrzygnięcie sporu, 'gdyż on wszystko wie’, dodają żartobliwie. Gawroński w odpowiedzi recytuje całą glossę św. Teresy w oryginale, tj. w języku kastylijskim”.

Młody polski poliglota był bardzo aktywnym człowiekiem. Jeździł konno, pływał, wiosłował; już w latach szkolnych nieustannie czytał książki i prace naukowe. Podróże za granicę do Włoch, Szwajcarii, Niemiec i Francji wykorzystywał do praktycznego używania nowo poznanych języków i uczenia się nowych dialektów.

Języki służyły mu do poznawania innych kultur

Gawroński zawsze uczył się języków, aby dzięki nim poznawać tradycje, historię i mentalność innych narodów. Dzięki wieloletniemu wysiłkowi i ogromnej ciekawości świata orientował się doskonale w różnych dziedzinach wiedzy.

Poza językoznawstwem i orientalistyką pasjonowały go: psychologia, filozofia, religioznawstwo, historia literatury, historia, socjologia etc. Prof. Kazimierz Nitsch mawiał o nim: „Gdy się próbuje określić, gdzie było główne jądro jego zainteresowań, dochodzi się do wniosku, że jedno jedyne tylko da się zrobić ograniczenie: był humanistą”.

Warto też wspomnieć o wielkim zamiłowaniu polskiego poligloty do poezji. Pozwalała mu się odprężyć, a zarazem dostarczała nowego materiału do jego badań językoznawczych. Samodzielnie przetłumaczył m.in. „Rubajjaty” (czterowiersze) perskiego naukowca i literata Omara Chajjama (1048-1131).

Jak wiele języków znał?

Ludzie często pytali Gawrońskiego o liczbę znanych mu języków. Zwykle odpowiadał: „Nie liczyłem”. Kiedyś jednak, ciągle dopytywany o to przez pewnego natręta, powiedział zniecierpliwiony: „Mówię i piszę w czterdziestu językach, rozumiem zaś i czytam w około stu”.

Prof. Eugeniusz Słuszkiewicz poznał go osobiście, najpierw będąc jego uczniem, a potem asystentem. Według niego Gawroński poznał co najmniej 60 języków i dialektów. Zachowane rękopisy i książki, na marginesach których notował objaśnienia i uwagi dowodziły nie tylko, że czytał w tych wszystkich językach, ale też posługiwał się nimi czynnie.

Według Słuszkiewicza, Gawroński z pewnością władał: wedyjskim, sanskrytem, pali, prakrytami (wymienił m.in. maharastri, magadhi, sauraseni), językami nowoindyjskimi (hindi, hindustani, bengali, pendżabi, gudżerati, tamilski), awestyjskim, staroperskim pehlewi, nowoperskim, sogdyjskim, tocharskim, ormiańskim, hetyckim, jagnobi, gruzińskim, węgierskim, fińskim, tureckim, arabskim, hebrajskim, tybetańskim, japońskim, ajnu, manda, staroperuwiańskim, starocerkiewnym, bułgarskim, serbskim, czeskim, rosyjskim, ukraińskim, litewskim, gockim, starogórnoniemieckim, niemieckim, holenderskim, angielskim, szwedzkim, duńskim; łacińskim, włoskim, francuskim, prowansalskim, rumuńskim, hiszpańskim, portugalskim, starogreckim, nowogreckim, staroiryjskim, bretońskim i albańskim.

Jaka były jego metody uczenia się?

Prof. Kazimierz Nitsch w swoim wspomnieniu o Gawrońskim pisał o technikach, które poliglota stosował przy nauce kolejnych języków: „Nie nabywał wiedzy drogą teoretyczną. Przy językach z grup sobie znanych, np. słowiańskich, lub też szwedzkim czy rumuńskim, gramatyki nie używał, od razu przystępował do lektury tekstów. W zupełnie sobie nieznanych językach robił to samo, ale po wstępnym opanowaniu elementów i dążył do jak najprędszego oczytania w danej literaturze”.

Gawroński przez całe życie pasjonował się innymi narodami i ich kulturą. Jedna z jego znajomych wspominała czas, kiedy przebywał w Paryżu. „Interesował się wszystkim i wszystkimi dokoła, wiele rozmawiał itd. nawet ze służbą i wypytywał o warunki pracy. Miał wielkie uznanie dla pracowitości Francuzek (…). Jego spostrzeżenia w Luwrze, gdzie lubił przysłuchiwać się bredniom przewodników, oprowadzających hordy cudzoziemców, były nieocenione”.

Podróżując po Włoszech, posługiwał się chętnie miejscową gwarą. Zaprzyjaźnił się także z genueńskimi i neapolitańskimi robotnikami W efekcie, nawet po latach, już w Polsce, w przystępie dobrego humoru nucił zapamiętane włoskie kuplety.

Był nie tylko polskim poliglotą, ale też uznanym naukowcem

Andrzej Gawroński był profesorem na Uniwersytecie Lwowskim. Powszechnie szanowano go jako orientalistę, znawcę języków indyjskich i przedstawiciela psychologizmu w teorii języka.

Jego kariera badawcza od początku była błyskotliwa.

Przeniósł się do Krakowa na pierwszy rok docentury (1913/14). Tam zaczęła się jego serdeczna przyjaźń z profesorami Rozwadowskim i Nitschem. W jego mieszkaniu odwiedzali go rozmaici uczeni. Gdy miał 28 lat, radziły się go „siwowłose powagi, jak Bronisław Piłsudski, którego Materials for the Study of Ainu Laguage and Folklore wydano wówczas pod redakcją Rozwadowskiego”. Gdy Gawroński zmarł, pozostawił po nim w rękopisie słowniczek języka Ajnów, używanego przez tą mniejszość w Japonii.

W 1916 roku władze Uniwersytetu Lwowskiego mianowały go profesorem nadzwyczajnym filologii sanskryckiej. W następnym roku objął tam katedrę językoznawstwa porównawczego. W 1920 r. był już profesorem zwyczajnym na tej uczelni.

Pomagał swoim studentom

Jako nauczyciel akademicki zbyt pewnych siebie studentów zrażał trudnościami nie do pokonania. Pozostałymi opiekował się po ojcowsku. Nitsch opowiadał o Gawrońskim: „Jeśli chodzi o ludzi pracujących naukowo i naprawdę coś wartych – nie było rodzaju pomocy materialnej czy moralnej, której by im nie okazał (…), nie licząc się z czasem i siłami, gotów zawsze służyć całą swą erudycją (…). Pomoc jego była możliwie daleka od czułostkowości”.

Rozwadowski zapamiętał, że Gawroński w tym czasie żył jak mnich. Inni uważali, że „był najweselszym, najdowcipniejszym towarzyszem”. Natomiast siostra uważała go za „nietowarzyskiego”, dodając: „Jak się to zdarza naturom nieśmiałym, był bardziej sobą wśród obcych, niż wśród swoich”.

Podręcznik sanskrytu

Andrzej Gawroński napisał „Podręcznik Sanskrytu”, który do dziś pozostaje niezastąpioną pozycją do nauki tego języka w Polsce. Książka ukazała się w Krakowie w 1932 roku, już po śmierci autora. Proces wydawniczy był długotrwały i natrafiał na różne przeszkody związane z egzotycznością języka. Prof. Rozwadowski wspominał, że „Gawroński przygotował najpierw gramatykę i wypisy, następnie objaśnienia i słownik.

Lecz drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego – tak samo zresztą, jak wszystkie inne w Polsce – nie posiadała garnituru czcionek sanskryckich. W rezultacie, postanowiono najpierw oddać książkę do druku jednej z zagranicznych drukarni. Podjęte starania zabrały wiele czasu, nie doprowadziwszy do celu. Ostatecznie zarząd drukarni postanowił nabyć potrzebny komplet czcionek i wydrukować książkę u siebie.

Znów jednak upłynęło sporo czasu, zanim drukarnia zebrała kompletny zestaw czczionek. Zanim czcionki zostały rozłożone i znalazł się odpowiedni składacz, który się z nimi zapoznał, autor zmarł. Książka nie ukazałaby się, gdyby nie prof. Willman-Grabowska. To ona prowadziła korekty i porównywała tekst z rękopisem.

Odkąd Prof. Willman-Grabowska przejęła zadanie, kolejne trudności sprawiał zecer. Przy składaniu tekstu i korektach potrzebował stałego kontaktu z osobą prowadzącą druk. Kiedy musiał zająć się innymi zadaniami, wracał do pracy nad „Podręcznikiem Sanskrytu” dopiero po pewnym czasie. Wówczas zecer zmuszony był uczyć się wszystkiego od nowa. Wielomiesięczne przerwy wynikały też z konieczności odnawiania zapasu czcionek, które szybko się zużywały. Pracownik musiał też uzupełniać brakujące czcionki.

Walka z chorobą

Gawroński przez lata zmagał się z gruźlicą, która w jego czasach była chorobą śmiertelną i dużym problemem społecznym. Zapadali na nią zarówno biedni, jak i bogaci. Próbował walczyć z chorobą przez wyjazdy do sanatoriów i kuracje „zimnymi natryskami”. Ludzkość zaczęła lepiej zwalczać tę chorobę dopiero w latach 20. XX wieku wraz z wynalezieniem szczepionki, a skutecznie pokonano ją w połowie XX stulecia, gdy zastosowano antybiotyki. Niestety, Andrzej Gawroński już nie doczekał tego postępu w medycynie.

Czasami, gdy czuł się gorzej, całe dnie spędzał leżąc. Z drugiej strony starał się wykorzystywać ten czas na lekturę książek. Zresztą przez całe życie uwielbiał czytać. Często wręczał książki w prezencie swoim bliskim. Jego przyjaciele zapamiętali go jako człowieka niezłomnego, o silnej woli, nieprzyznającego się do słabości. W listach i osobistych rozmowach drwił sobie z choroby.

Polski poliglota i jego podejście do życia

Helena Willmanowa-Grabowska mawiała o nim: „Obdarzony, oprócz niepospolitych zdolności jeszcze temperamentem zdobywcy i organizatora, widział przed sobą wiele zadań, rwał się do ich spełnienia (…). Miał w sobie coś z buńczucznego rycerza Kresów: nie dam się, nie ustąpię, i duch jego zwyciężał ciało (…). Chwile słabości tłumił i nie przebaczyłby nikomu, kto by taką chwilę w nim dojrzał”.

Z powodu gruźlicy postanowił, że do końca życia pozostanie kawalerem. Siostra poligloty usłyszała później od jego przyjaciela o pięknej, egzaltowanej dziewczynie, która za pośrednictwem tegoż przyjaciela wyznała Gawrońskiemu dozgonną miłość. Chciała się nim zaopiekować i prosiła go, by wyraził na to zgodę. Usłyszawszy o tym wyznaniu miłości, stwierdził jedynie, że dziewczyna jest „histeryczką”. Zaakceptował ograniczenia, które wynikały z choroby, skrupulatnie unikając wszelkich fizycznych kontaktów – przez ostrożność i drażliwą dumę.

Na krótko przed śmiercią w 1927 roku, Gawroński leżał w gorączce. Majacząc, polski poliglota wypowiedział swoje ostatnie słowa: „Wszędzie stacje odbiorcze, nie ma nadawczej!”.

Marcin Stachelski

5 2 głos(ów)
Ocena artykułu
Zapisz się
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najnowsze
Najstarsze Najwięcej głosów
Inline Feedbacks
View all comments
Helena Król
Helena Król
2 lat temu

Szkoda, że nas w szkole nie uczono o takim wielkim i mądrym człowieku

{"email":"Email address invalid","url":"Website address invalid","required":"Required field missing"}
>
1
0
Chcielibyśmy poznać Twoją opinię, skomentuj artykuł.x
()
x